W poszukiwaniu utraconego zaangażowania - post prawie walentynkowy



Na dzisiaj post poważny, aż się boję go pisać, ale spróbuję. Bo mam odczucie, że tak naprawdę to jest esencja, klucz do wszystkiego.
Pamiętacie jeszcze, jak to jest być tak mocno zakochanym? A może jesteście. A jak nie, wyobraźcie sobie. Niedługo Walentynki. Wybieracie prezent dla ukochanego lub ukochanej. Niech to będzie znowu ta nasza paczka. Niech ukochany czy ukochana mieszka na Florydzie, Syberii, Ulabunga, gdziekolwiek to jest. Nie, nie przyjedzie na Walentynki, wielbłąd się zepsuł, ale chcesz mu lub jej wysłać paczkę, coś specjalnego. Czujesz to drżenie? Podekscytowanie? Wybierasz starannie bokserki w serca, koronkową bieliznę, czekoladki z nadzieniem koniecznie kawowym, uwielbia przecież kawę, może nawet rysujesz odręcznie kartkę, a na niej życzenia (pisane najpierw na brudno!). Pudełeczko w róże / samochodziki, pięknym charakterem pisma wypisany adres. Wizyta na poczcie tak podniecająca prawie jak randka. Poszło. A teraz czekasz. Czy będzie się podobało? Jak zareaguje?
Drugi scenariusz. Ciotka jakaś, nawet jej nie znasz, zaprasza na rocznicową wieczornicę, będzie tam jeszcze x osób, których nie znasz, oczekujesz nudy strasznej, no ale cioci coś kupić wypada. Kwiaty patrzysz, które bardziej się opłacają i nie zwiędną w transporcie, czekoladki jakieś, nie? To z promocji, ale ładnie wyglądają, torebkę bierzesz pierwszą z brzegu. Obowiązek spełniony. Jest niby paczka.
Różnica istotna: zaangażowanie. Gdybyśmy w połowie potrafili tak pięknie pracować, jak potrafimy kochać, życie byłoby zaiste zupełnie inne!
Chociaż w połowie.
Oczywiście, ktoś powiedział, że jeśli praca jest twoją pasją, nie przepracujesz ani jednego dnia w życiu. Ale spójrzcie, że ten cytat z mądrego kogoś już zawiera w sobie jak prawdę niepodważalną, że praca przyjemności nie sprawia. A poza tym przecież nawet jeśli lubimy (lub dość) naszą pracę, to z tym lubieniem też jest różnie. I często status tego związku jest co najmniej skomplikowany, a najczęściej przypomina wypalone małżeństwo, w którym oboje mieli już co najmniej kilka kryzysów wieku średniego. Zakochanie i pisanie ręcznych kartek na walentynki może przeminąć, a ludzie nadal są razem. Tak jak ty z Twoją pracą.
I podobnie jak w znudzonym sobą małżeństwie jest na to kilka sposobów.
1. Zmiana partnera = pracy
Bardzo dobry sposób, znam ludzi, którzy to robią co kilka lat i żyją. I ciągle mają nowe i ekscytujące. Można. Bo nowe to nowa energia, nowe zakochanie. Moje pokolenie nie jest do tego przyzwyczajone, ale podobno millenialsi, czy pokolenie X, Y i Bóg wie jakie jeszcze, bo to będą nasze wnuki, wciąż będą zmieniać pracę, a może nawet już to robią. Pułapka jest taka jak w seryjnej monogamii. Nowa też się znudzi i znowu trzeba będzie zaczynać od początku. A jeśli to są zmiany diametralne, to nigdy nie zdobędzie się w niczym prawdziwego doświadczenia. jednym słowem, to nie pozwala zostać ekspertem. A bycie ekspertem to przyjemność no i zwykle opłaca się finansowo. Więc warto jest coś robić długo. Może niekoniecznie w jednej firmie czy dla jednego pracodawcy😊 Tylko jak to zrobić, żeby nie zanudzić się tym śmiertelnie?
2. Kochanka = nagrody pocieszenia
Większość ludzi, których znam, traktują pracę, podobnie jak sen, jako czas oddany, zmarnowany, wymagany przez świat, żeby jeść i żyć. Czyli: osiem godzin śpię, osiem pracuję, osiem jest dla mnie. Do kina mogę pójść, na rower, hobby jakieś sobie znaleźć jak wędkowanie na przykład. To nagrody pocieszenia. Problem polega na tym, że w obecnych czasach praca z dojazdem to często nie osiem godzin tylko dziesięć, weekendy znikają, a jeszcze rodzina wymaga od nas zakupów i drobnych napraw. No i zostaje co? Godzina? Trochę słaba nagroda pocieszenia. Coś jak kubek z napisem ‘Podlasie wita’ gdy chciałaś ręcznie malowaną maskę z Wenecji. Ja na przykład w styczniu przepracowałam w sumie godzin 250. Gdyby sprawiało mi to wielką przykrość, popełniłabym chyba harakiri. Czy to znaczy, że wszystko, co robię, aż tak mnie ekscytuje? Wręcz przeciwnie. Niestety, większość rzeczy, które robię, aż tak mnie już nie podnieca. A przynajmniej nie tak, jak kiedyś. No, oprócz pisania. Tylko pisanie zawsze mnie ekscytuje. Ale nie mogę się utrzymać tylko z tego. Więc się staram, bardzo staram nie zwariować. W następnym punkcie o metodzie, która pozostała.
3. Podsyć ogień = znajdź w sobie zaangażowanie
No i teraz będzie najtrudniej. Bo gdyby to było łatwe, to wszyscy by to po prostu robili bez najmniejszego problemu. Nawet ja nie uważam, żeby to było dla mnie łatwe. Ale się staram. I podzielę się z Wami kilkoma metodami i przemyśleniami na ten temat.
Zaangażowanie ma wiele wspólnego z uważnością. Na temat uważności napisano wiele ksiąg i słusznie, ale patrząc dookoła, nie widzę, żeby ktoś je czytał. Bo jak się jednocześnie rozmawia z kimś i pisze na komórce, bawi z dzieckiem i patrzy w serial, albo patrzy w serial i gra w grę, albo robi robotę wymagającą myślenia i odpowiada na maile, to naprawdę dupa. Powariowaliśmy po prostu. Żeby sprawdzić, czy potrafisz być uważna, albo uważny: jedź tramwajem nie czytając ani nie pisząc smsów, patrz przez okno, analizuj, co widzisz. Albo: weź książkę i czytaj przez dwie godziny bez przerwy. Albo pojedź do IKEI i rób przez pięć godzin zakupy bez zdenerwowania (ani razu nie wybuchnij!). I ani razu nie wejdź na messendżera. No, o tym powinien być osobny post. Praca nigdy nie sprawi ci przyjemności, jeśli nie będziesz wykonywać jej uważnie. Rób jedną rzecz na raz. Proste? To się okaże. To się ćwiczy, cały czas i wytrwale. Skup się na swojej paczce (nawet jeśli jest dla szefa, a nie ukochanego, niestety). Zrób ją najpiękniej jak potrafisz. Daj jej uwagę, zaangażuj się. Tak jak w rozmowę z nowym partnerem. Albo żoną, tą samą od dwudziestu lat, a może dzięki jednej uważnej rozmowie, odkrytej na nowo.
Myśl o odbiorcy. Nie myśl o pracy, jako czymś co musisz robić, żeby przeżyć. Myśl o niej jako o działaniach, które przecież wykonujesz po coś i dla kogoś. Myśl o czytelnikach książki, którą tłumaczysz. O uczniach, dla których przygotowujesz test. O kimś dla kogo projektujesz budynek, komu zapewniasz bezpieczeństwo, kogo czynisz piękniejszym. Zawsze jest coś, albo ktoś. Myśl o tej konkretnej osobie lub rzeczy, ale też miej na uwadze całość. Coś robisz dla świata, na pewno. I to nie było wcale ironiczne. Myśl też o innych ludziach, którzy biorą udział w całym procesie. Może ktoś naprawdę bardzo czeka na coś od Ciebie? Na Twoją paczkę? Traktuj odbiorcę z szacunkiem. Wiecie, że kiedy, kilka lat temu, miałam naprawdę bardzo zły okres w życiu (przez perypetie miłosne), jedyne co mnie uratowało, to zmiana perspektywy. Czyli nie: jak siebie uszczęśliwić. Tylko: co mogę zrobić, żeby coś zrobić dobrego dla kogoś. Pomyślałam, że postaram się być lepsza dla bliskich, bardziej hojna, dawać więcej z siebie. No i że będę pisać, bo czytelnicy na to czekają. Zawsze jest coś.
Teraz najtrudniejsze. Nie myśl o sobie jako ofierze. Systemu, biednego pochodzenia, nie takiego wykształcenia, tego, że ci nie dano. Nie tylko Tobie nie dano, żadnej gwarancji nie było. A i tak dużo dostałeś, mogę się założyć. Oczywiście, mi też przykro, że nie dostałam mieszkania po nikim, tylko spłacam pieprzone franki i zapieprzam jak osioł.  Nie myśl, że musisz. Przecież nic nie musisz. Możesz się położyć i umrzeć. Wszystko co robisz, chcesz robić.
To co? Podsycamy ogień? Powiedzmy, od poniedziałku?
To jest moja żona. Żona, jaką udało mi się zdobyć i jaką chcę utrzymać, bo ją kocham i chcę z nią być. To jest moja praca. Praca jaką udało mi się zdobyć i jaką chcę utrzymać i jaką chcę wykonywać. Bo ją kocham i chcę ją robić.
Taką wybrałem i wciąż wybieram, każdego dnia. Nie muszę, mógłbym przecież się rozwieść, albo chociaż znaleźć sobie kochankę. Więc kiedy przystępuję do niej, jestem uważny. Patrzę, czego potrzebuje, co mogę dla niej zrobić.
Więc kiedy przystępuję do niej, jestem uważny. Nie sprawdzam jednocześnie wiadomości na telefonie. Patrzę na potrzeby innych i widzę, że buduję coś dobrego.
A co jeśli to naprawdę nie jest praca dla mnie (lub mąż?). O tym kiedy indziej.
Jeszcze powiem Wam, że z uwagi na moją pracę, bo redaguję podręczniki do angielskiego, poznałam całkiem sporą grupę nauczycieli angielskiego. I jest oczywiste, że są nauczyciele wybitni i mniej wybitni. Tacy, których uczniowie uwielbiają, którzy uważani są za specjalistów, którzy w swoim zawodzie osiągnęli sukces. I wiecie, co ich wyróżnia? Znajomość angielskiego? Nie, choć ci o których mówię, zwykle znają język świetnie, bo przecież jeżdżą, czytają i oglądają w oryginale, godzinami przygotowują lekcje, korzystając z oryginalnych artykułów i tak dalej. Ale nie. Metody nauczania? Też nie. Osobowość? Charyzma? Może, do pewnego stopnia. Moim zdaniem wyróżnia ich tylko zaangażowanie. Tylko to. Nie znam ludzi wybitnych, którzy nie są zaangażowani w to co robią. A wy?


Comments

  1. Tak praca ma wiele wspólnego z miłością. Zaangażowanie naprawdę pomaga w spełnieniu. Tylko ciężko takie zaangażowanie czasami w sobie wywołać. Też pracowałem przy podręcznikach i kompletnie się wypaliłem. Ale to nie praca nad książką mnie wypaliła, tylko stosunki panujące w wydawnictwie. W pewnym momencie tam nie dało się żyć.
    Czy zmiana pracy jest zła? Moim zdaniem nie. I można być ekspertem zmieniając pracę - oczywiście nie co pół roku :-) Ja zmieniałem nie tylko pracę, ale i zawód, czyli przechodziłem przez kompletne przebranżowienie. I z mojego doświadczenia osobistego wynika, że najgorzej to w jednej pracy się zasiedzieć - czyli pracować dłużej niż 7 lat. Ale ja mam taki typ osobowości, który lubi zmiany...
    P.s. Czy dałoby się w komentarzach wstawić możliwość pisania nie tylko, jako konto google???

    ReplyDelete
  2. Pewnie, też znam sporo osób, które zmieniają pracę i tak im dobrze, tak zresztą napisałam, ale też znam takich, którzy zmieniają i ciągle im źle i znowu zmieniają, a to chyba trochę nie o to chodzi, a co do bycia ekspertem - myślę, że można podyskutować:-) Może po 7 latach już można być ekspertem, czy nawet po pięciu... zależy w czym:-) A może po prostu nie dla każdego bycie ekspertem jest najważniejsze, bo może to w ogóle nie jest najważniejsze? W każdym razie - dzięki za komentarz. Nie wiem, co oznacza, że nie tylko jako konto google? Pozdrowienia :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Na Bloggerze przy wpisywaniu komentarza masz automatycznie możliwość podpisania się kontem z googla, na którym jesteś zalogowana (jeżeli takie konto posiadasz). Zakładając bloga na google, tylko tę opcję masz włączoną domyślnie. Natomiast w ustawieniach komentarzy możesz też dodać dwie inne opcje: nazwa/adresURL oraz anonimowy. Jeżeli tak zrobisz, to masz szansę na większą ilość komentarzy, bo nie każdy ma konto google i nie każdy chce komentować pod imieniem i nazwiskiem, czasami ludzie wolą komentować pod nazwą strony, którą prowadzą :-)

      Delete

Post a Comment

Popular posts from this blog

CHCENIE SIĘ

Wielkie upodlenie albo katharsis

Czego nauczyła mnie Pina