Louis Vuitton i Konopnicka
W sklepie internetowym vitcac.com można kupić kabinówkę Lous Vuitton za niebagatelną sumę 12 200 PLN. Nie ma tu opcji ‘kup teraz’ – zamiast tego można kliknąć ‘umów się na spotkanie’. Zapewne zakup walizki musi być poprzedzony stosowną wizytą! Ale nie będę dziś pisać o tym, dlaczego ludzie kupują walizki za dwanaście koła, zamiast zdecydować się na taką za dwie stówy, a resztę forsy oddać potrzebującym. Będę pisała o Konopnickiej.
Pojechaliśmy do dworku w
Żarnowcu, bo byliśmy w Iwoniczu Zdroju, a to niedaleko. Od razu włączono nam "Rotę" (którą Piotruś wyłączył, gdy przewodniczka na chwilę wyszła). Byliśmy
jedynymi gośćmi, więc mogliśmy do woli zadawać pytania i wszyscy mieli dla nas
czas, nie tylko przewodniczka, ale i dyrektor muzeum.
Wizyta przedłużyła się, ale nie
tylko o tę dodatkową godzinę, czy dwie, które spędziliśmy na oglądaniu dworku i
wystawy, ale i o to, co później, bo mnie, wcześniej dość niechętnie nastawionej
do twórczości Konopnickiej, teraz jej postać zainteresowała. Ale nie, wcale nie
ten aspekt jej życia, który najbardziej interesuje innych ludzi, czyli – czy Konopnicka
była lesbijką, czy nie? Co się potem naczytałam, płacząc ze śmiechu, to moje!
Oto na przykład Ziemkiewicz w „Historia Do Rzeczy” pisze tak:
„Przypisywanie Konopnickiej
„związku” z inną kobietą jest czystym chciejstwem współczesnych lesbijek,
by mieć jakąś uznaną antenatkę. Maria Konopnicka urodziła ośmioro
dzieci. Owszem, później żyła z mężem w separacji, ale raczej
trudno matkę tak licznej progenitury uważać za lesbijkę. Owszem,
na starość zamieszkała w dworku młodej malarki Marii Dulębianki.
W osobnych pokojach zresztą.”
Ziemkiewicz się pomylił –
Konopnicka nie zamieszkała w dworku Dulębianki, dworek w Żarnowcu był darem dla
poetki od narodu polskiego, więc to Dulębianka zamieszkała u niej. Ale czytajmy
dalej:
„Kiedy się poznały, pisarka
dobiegała pięćdziesiątki, co w owych czasach, gdy nie było
plastrów hormonalnych, było już dla kobiet wiekiem zakończenia aktywności
seksualnej.” Oooo. To bardzo ciekawe o tych plastrach, prawda? Kobiety, które
nie naklejacie sobie plastrów – strzeżcie się! Zapewne po pięćdziesiątce czeka was
tylko paciorek i spać.
Znalazłam też memy:
“Narodowcu! Czy wiesz, że
śpiewając ‘Rotę’ rozpowszechniasz twórczość Marii Konopnickiej, która żyła
przez lata w związku z Marią Dulębianką i jest ikoną polskiego ruchu LGBT?”
A po nich następne:
„Lewacki aktywisto! Czy wiesz, że
Maria Konopnicka, ikona polskiego ruchu LGBT, jest autorką Roty, pieśni
śpiewanej przez polskich nacjonalistów?”
Okazało się, że
przegapiłam jakąś niezwykłą dla narodu polskiego dyskusję. Zauważmy, że w
analizie p.t. „Była czy nie była” rozważane jest jedynie to, czy ze sobą spały.
Niezbitych dowodów na to nie ma, ale oczywiście mogły zostać zniszczone, choćby
przez córkę Konopnickiej. Była natomiast między nimi przyjaźń, czułość, wspólne
podróże i wspólne życie codzienne, opieka w chorobie i wszystko to, co między
osobami, które się kochają, czy ze sobą sypiają, czy nie. Nie obchodzi mnie
więc, czy to była relacja erotyczna, czy nie była, mogę mieć tylko nadzieję, że
tak, bo myślę, że intymność i seks są ważne w każdym wieku. Nawet po
pięćdziesiątce i bez plastrów. Zresztą, przecież dzieliło je dwadzieścia lat –
więc nawet jeśli biedna, pozbawiona plastrów Konopnicka, nie miała żadnych
potrzeb seksualnych, to już znacznie młodsza Dulębianka na pewno!
W czasie naszej wizyty niewiele
myślałam o preferencjach seksualnych poetki i malarki, niezbyt wiele też o „Rocie”
(której Konopnicka wcale nie uważała zresztą za swój ulubiony utwór), ani o „Krasnoludkach…”,
które potwornie mnie nudziły w dzieciństwie. Sporo myślałam o hejcie, który był
i jest. Konopnicka bywała nazywana bezbożnicą (bo znany był jej stosunek do
Kościoła Katolickiego – pisała: „Zgnilizna te klechy” – zresztą duchowieństwo
nie uczestniczyło w jej pogrzebie), filosemitką (bo „Mendel Gdański”), potem
została nazwana grafomanką, wyrodną matką (wyrzekła się córki, która sprawiała
problemy, prawdopodobnie była umysłowo chora, na pewno była kleptomanką) a na
końcu lesbą. Nie miałam siły już o tym myśleć.
Ale nagle zafrapowała mnie stara
walizka (a może raczej kufer) firmy Louis Vuitton. Okazała się autentyczną walizką Konopnickiej,
prawdopodobnie prezentem od firmy, która w tamtym czasie dopiero zaczęła się
rozwijać. Konopnicka bardzo dużo podróżowała, również ze swoją partnerką
życiową. Znała dziesięć języków (z kilku zresztą tłumaczyła i to z powodzeniem –
pamiętacie „Serce” Amicisa – nadal jest wydawane właśnie w jej przekładzie!) Odwiedziła
kilkanaście krajów, ponad sto miast. I to w czasach, gdy tanie loty należały do
przyszłości… Jeździła pociągami, skromnie, tanio. Jeździła i chłonęła, robiła
zapiski, pisała listy. O miastach, muzeach, widokach, ale i ludziach. O tym, co
ją zastanawiało i uderzało.
„Kuchnia saska obrzydliwa, tak że
się więcej żyje różnymi wędlinami i śledziami, niż gotowanymi potrawami, i
dlatego dążyłam do posiadania mieszkania z kuchnią, żeby nie wpaść w katar
żołądka” (Drezno, 12 V 1895)
„Między drzewami olbrzymimi
rozlegały się ryki i naszczekiwania jeleni, sapanie, tak bliskie, że ciepło
biło od łosiów, nawet żubrów. Coś nadzwyczajnego, coś nieeuropejskiego prawie
jest w takiej nocy.” (Stoki, 26 IX 1899)
„Ten zawsze śliczny. Ale
zamyszony w najwyższym stopniu, a domy tak budowane, że (…) wszystko, co kto
mówi obok – słychać zupełnie. Jest to warunek bardzo niepożądany przy pracy”
(Zurych, 4 VII 1899).
Nie mogłam przestać czytać tych
listów i zapisków. Potem sięgnęłam po „Wrażenia z podróży”, swoisty pamiętnik
napisany podczas podróży do Austrii i Włoch w 1882 roku.
Krytycy zarzucali Konopnickiej,
że brakuje w tej książce „szczegółowych opisów odwiedzanych miejsc, pogłębionej analizy stosunków społecznych i
uznania dla ważnych zabytków”. I całe szczęście, dlatego właśnie można to
czytać. I podczytuję sobie z przyjemnością. Na przykład o parasolach:
Usłyszałam potem w podcaście
radiowym, że dla Konopnickiej podróż była istotą życia. Że w dworku, który
dostała, spędzały z Dulębianką niewiele czasu, bo wciąż je gdzieś gnało. Chciały
poznawać i doświadczać. Jak bardzo jest mi to bliskie!
Konopnicka nigdy nie była dla
mnie autorytetem jako pisarka, co nie znaczy, że jej nie doceniam, że nie
widzę, jak ważne były „Krasnoludki…”, po prostu ten styl jakoś nie za bardzo mi
się podobał. Gdy dowiedziałam się, jaką odważną była kobietą, żyjąc wbrew
konwenansom, porzucając męża, utrzymując sama siebie i dzieci, z korepetycji i
tłumaczeń, cały czas walcząc o siebie, a wreszcie wiążąc się z inną kobietą
(czy erotycznie czy platonicznie), poczułam coś w rodzaju więzi, kobiecej
solidarności. Ale dopiero gdy poznałam ją jako tę, która ciągle gdzieś gna,
stała mi się bliska naprawdę. Może dlatego, że i moje życie polega na ciągłych
podróżach i czerpaniu z nich czegoś dla siebie?
Konopnicka traktowała podróże
jako źródło inspiracji (a ona była ciągle poszukująca), ale też jako „wyzwolenie
spod władzy polskiego ciemnogrodu”. W to jestem skłonna uwierzyć. I mogę mieć
tylko nadzieję, że jakieś biuro turystyczne nie wykorzysta jej wizerunku do
reklamy.
„Podróżuj do zakątków Polski i
katolicyzmu z autorką „Roty”! Albo: „Wyjazdy tylko dla pań – z Konopnicką!”
Chyba pójdę sobie kupić nowy parasol.
Comments
Post a Comment